„Do przełomu nie doszło”. Władze Słupska po rozmowach o zmianie granic miasta

Niepowodzeniem zakończyły się spotkania władz Słupska z władzami Kobylnicy i gminy Redzikowo w sprawie zmiany administracyjnych granic miasta. – Mogę powiedzieć, że do przełomu nie doszło, chociaż wydaje się, że może to być początek spotkań i rozmów między samorządami – komentował na konferencji prasowej w ratuszu Paweł Szewczyk, przewodniczący Rady Miejskiej w Słupsku.

Rozmowy na linii władze Słupska – władze Kobylnicy i gminy Redzikowo zorganizowano w ramach rekompensaty za nieudzielenie możliwości wypowiedzenia się Annie Glinieckiej-Woś i Barbarze Dykier podczas grudniowej sesji Rady Miejskiej. Wówczas słupscy radni przegłosowali uchwałę dotyczącą kolejnego powiększenia granic miasta o część Kobylnicy, Bolesławic i fragmentu strefy przemysłowej we Włynkówku.

– Chęć wystąpienia na sesji została skierowana do mnie jako przewodniczącego od pani burmistrz Kobylnicy i pani wójt gminy Redzikowo – mówi Paweł Szewczyk, przewodniczący Rady Miejskiej w Słupsku. – Wspólnie z wiceprzewodniczący mi uznałem jednak, że lepszą formułą będzie spotkanie, które zaplanowaliśmy na początku roku. Dziś jesteśmy na gorąco po ich zakończeniu.

Podczas spotkań rozmawiano na temat formalnie rozpoczętego procesu rozszerzenia granic Słupska. Władze miasta zamierzały przedstawić argumenty, które miały przekonać władze Kobylnicy i gminy Redzikowo.

– Mówiliśmy o procesie suburbanizacji i o tym, że silny Słupsk jest wartością dodaną nie tylko dla mieszkańców miasta, ale też dla terenów podmiejskich – informuje Paweł Szewczyk. – To jest wsparcie dla instytucji, które nie działają tylko w Słupsku, ale mają szerszy zakres. Mogę powiedzieć, że do przełomu nie doszło, chociaż wydaje się, że może to być początek spotkań i rozmów między samorządami. Jeżeli chodzi o radnych, to było pierwsze takie spotkanie.

Z efektów rozmów nie jest również zadowolona Marta Makuch. Na czwartkowej konferencji prasowej wiceprezydent Słupka zauważyła, że pomiędzy stronami nie było porozumienia.

– Chcielibyśmy podkreślić, że zarówno ze strony pani wójt gminy Redzikowo, jak i pani burmistrz Kobylnicy można powiedzieć, że już na początku spotkania usłyszeliśmy, że „machina ruszyła” i tak naprawdę nie ma za bardzo o czym rozmawiać – relacjonuje Marta Makuch, wiceprezydent Słupska. – Nie było więc przestrzeni do negocjacji czy próby zmiany tej procedury pomiędzy nami. Trochę chyba liczyliśmy na to, że będzie przestrzeń, poza wymianą argumentów, bo wiadomo, że każdy z nas ma swoje argumenty – miasto takie, że musi się rozwijać, a gminy jednocześnie mówią, że nie chcą, by ich tereny były włączone do Słupska. Mówiąc wprost – kiedy pani prezydent zapytała panią burmistrz, czy jesteście gotowi dopłacać do filharmonii np. 2 mln zł, to absolutnie nie było odpowiedzi. Gdy pani prezydent zapytała panią wójt, czy może wspólnie zbudujemy halę sportową na państwa terenie, bo my wolnych terenów nie mamy, padła natychmiastowa odpowiedź, że my również terenów wolnych nie mamy.

Marta Makuch zaznaczyła, że nie widzi otwartości ze strony gmin, żeby odciążyć Słupsk i podatników z obciążeń finansowych za usługi, z których masowo korzystają mieszkańcy gminy Redzikowo i gminy Kobylnica.

– Dosyć wygodną odpowiedzią jest, że „takie są przepisy, że wy jesteście obciążeni kosztami chociażby edukacji” – tłumaczy Marta Makuch. – Dobrze jednak wiemy, że obok tych przepisów możemy też zawierać porozumienia, żeby tymi kosztami się dzielić. Nie ma takiego zakazu. Takiej propozycji jednak nie było. To, co chyba najbardziej zrobiło na mnie wrażenie to to, że pani burmistrz Kobylnicy mówiła wprost, że „wy występujecie po moje tereny, wy mi zabieracie tereny”. Nie było tam mowy o mieszkańcach. Pani burmistrz przyznała, że sama jest mieszkanką Słupska i wie, że w Słupsku jest taniej i usługi komunalne są dla mieszkańców tańsze. Stwierdziła też, że to spotkanie to strata jej czasu. My jednak tak nie uważamy. Myślę, że to były dwa dobre spotkania, które otwierają drogę ku temu, żeby coraz głośniej pokazywać i mówić o tym, że nawet jeśli gminy partycypują w różnego rodzaju kosztach, to i tak większe obciążenie za te usługi są na mieszkańcach naszego miasta.

Wiceprezydent Słupska przekazała również, że koszt funkcjonowania filharmonii Sinfonia Baltica w 2025 roku ma wynieść minimum 7 mln zł, natomiast przychody ze sprzedaży biletów i wynajmów wynoszą 300-350 tys. zł. Podkreśliła, że koszt funkcjonowania tych instytucji leży praktycznie całości na słupskich podatnikach.

– Kiedy pani wójt Redzikowa mówi, że „my przecież wspieramy Teatr Lalki Tęcza czy filharmonię”, to jest to wspieranie wyłącznie poprzez zakup biletów – oznajmia Marta Makuch. – Zakup biletów nie jest partycypowaniem w utrzymywaniu infrastruktury i funkcjonowania danych instytucji.

Przypomnijmy, że procedury prowadzące do powiększenia granic miasta mają w pierwszej kolejności polegać na konsultacjach z mieszkańcami. Następnie zostanie złożony wniosek do wojewody pomorskiej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. O tym, czy granice Słupska powiększą się o cześć Kobylnicy, Bolesławic i fragmentu strefy przemysłowej we Włynkówku zadecyduje Rada Ministrów w lipcu 2025 roku. Ewentualna zmiana granic miałaby oficjalnie nastąpić 1 stycznia 2026 roku.

Byłaby to już druga korekta miejskich granic w ostatnich latach. 1 styczniu 2023 roku do Słupska przyłączono niezamieszkałe, ale inwestycyjne tereny sołectwa Bierkowo i Włynkówko oraz strefę przemysłową w Płaszewku.

Natomiast w połowie 2024 roku premier nie zgodził się na propozycję przyłączenia do miasta Siemianic, Bierkowa, Strzelina i Włynkówka.

Zdjęcia: Tomasz Wojtalik